Tę
książkę czytałam po raz pierwszy mając chyba czternaście lat. Miałam
jeszcze wersję książki jedną z pierwszych, gdzie główna bohaterka była
Joanną. W tych nowych wydaniach jest już oryginalne tłumaczenie i tak
nasza polska Joanna stała się Valancy:)
Od razu na samym początku muszę powiedzieć, że obojętnie czy czytelnik
ma lat czternaście czy sześćdziesiąt, książka zawsze wywołuje te same
emocje. A musicie wiedzieć, że "Błękitny zamek" to jedna z piękniejszych
książek, która od samego początku naładowana jest całą gamą emocji.
Główną bohaterką jest Valancy Stirling. Niestety żyje w takich czasach,
gdzie bycie 29 letnią niezamężną kobietą to wstyd. Nie dają jej o tym
zapomnieć mama i ciotka, z którymi ciągle mieszka, a właściwie jej
staropanieństwem interesuje się cała rodzina.
Gdy Valancy dowiaduje
się, że jest śmiertelnie chora, przeżywa szok. Nie potrafi się pogodzić z
tym, że jeszcze nie zaczęła żyć. Nie spełniła żadnego swojego marzenia,
nie osiągnęła celu a wkrótce ma umrzeć.
Postanawia zawalczyć o siebie i swoje życie. Choć raz chce poczuć, że żyje i jest szczęśliwa.
Czy jej się uda?
"Błękitny zamek" to cudowna historia i naprawdę z wielką przyjemnością
wróciłam do niej po tylu latach. Wywołała we mnie cały szereg różnych
emocji, trochę bardziej dojrzałych od tych, które zapamiętałam. Bo będąc
nastolatką liczyła się dla mnie strona romantyczna tej książki, teraz
gdy sama jestem żoną patrzę na to z innej strony. Co ja bym zrobiła
gdybym znalazła się w takiej sytuacji. Człowiek będąc zadowolonym ze
swojego życie nie zastanawia się nad takimi rzeczami, a takie książki
dają wiele do myślenia i sprawiają, że zaczynamy inaczej patrzeć na
swoje życie i doceniać to co mamy.
Ciągle też się zastanawiam nad fenomenem książek autorki.To niesamowite,
że wywołują tyle emocji, a przecież wcale nie opowiadają jakiejś
spektakularnej historii. Są piękne w swej prostocie i niesamowicie
mądre.
Z całego serca Wam ją polecam!
Świat Sylvanian Families od lat zachwyca miłośników uroczych figurek i klimatycznych, spokojnych opowieści. Jeśli chcesz przenieść ten magiczny klimat na papier i stworzyć własne wersje przygód sympatycznych zwierzątek, kolorowanki „Radosne Przygody” i „Milusi Przyjaciele” będą idealnym wyborem.
Obie kolorowanki oferują zestaw pięknych ilustracji, które aż proszą się o dodanie koloru. To nie są przypadkowe obrazki – każda strona to mała historia z życia bohaterów Sylvanian Families. W „Radosnych Przygodach” dominują dynamiczne scenki pełne ruchu, zabaw na świeżym powietrzu i wspólnych wypraw, co sprawia, że jest to świetna propozycja dla osób, które lubią urozmaicone, bogatsze kompozycje. Z kolei „Milusi Przyjaciele” to spokojniejsze, bardziej codzienne motywy – sceny w domku, wspólne posiłki czy zabawy z przyjaciółmi. Dzięki temu ta kolorowanka idealnie sprawdzi się dla młodszych dzieci lub osób, które preferują mniej skomplikowane rysunki.
Pod względem jakości papieru obie kolorowanki prezentują się bardzo dobrze. Kartki są na tyle grube, że świetnie znoszą kolorowanie kredkami czy cienkopisami. Delikatne użycie markerów również jest możliwe, chociaż warto podłożyć dodatkową kartkę, by zapobiec przebiciu.
Dla kogo są te kolorowanki?
✔ Dla dzieci – kolorowanie to wspaniała zabawa, a jednocześnie rozwój zdolności manualnych, kreatywności i cierpliwości. Świat Sylvanian Families jest ciepły, przyjazny i wolny od agresji, więc to idealny wybór dla najmłodszych.
✔ Dla dorosłych szukających relaksu – jeśli lubisz proste, urocze ilustracje i chcesz na chwilę oderwać się od codzienności, te kolorowanki pomogą Ci się zrelaksować.
Podsumowując, obie kolorowanki są pięknie wydane i w pełni oddają klimat Sylvanian Families – rodzinnej atmosfery, radości i harmonii. To nie tylko zabawa, ale też odrobina magii w codziennym życiu, którą możesz stworzyć własnymi kolorami.
Czy nadają się do markerów alkoholowych? W moim odczuciu nie. Mają zbyt dużo szczegółów, które trudno okiełzać kolorując tą techniką ale już widzę jak piękne te ilustracje będą gdy pokoloruje się je na przykład kredkami akwarelowymi!
Polecam!
Czy można znać kogoś całe życie i jednak nic o nim nie wiedzieć?
To pytanie powraca jak echo przez całą książkę „Twoja ostatnia wiadomość”, psychologiczną opowieść o miłości, zaufaniu i przerażającym odkryciu, że osoba, którą kochamy, może być kimś zupełnie innym, niż sądziliśmy.
Historia zaczyna się jak dramat rodzinny – Camilla wraca do pracy po urlopie macierzyńskim. Jej mąż Luke, z pozoru idealny partner i ojciec, nagle znika. Wkrótce okazuje się, że znajduje się w centrum zakładniczego dramatu i być może... jest zamachowcem. To nie jest zwykły thriller z pościgami i strzelaniną. To intymna, duszna opowieść o tym, jak jedno wydarzenie burzy cały świat.
To, co mnie ujęło, to perspektywa Camilli – kobiety, która musi nie tylko chronić dziecko i odnaleźć męża, ale przede wszystkim zderzyć się z prawdą o sobie i ich relacji. Gillian McAllister bardzo dobrze pokazuje, jak zaufanie może być jednocześnie piękne i ślepe.
Autorka rewelacyjnie buduje napięcie – w książce nie ma spektakularnych zwrotów akcji co kilka stron, ale jest za to stałe, duszące poczucie niepokoju, które towarzyszy bohaterce i czytelnikowi. To nie jest thriller, który się „pochłania”, to raczej powieść, którą się „przeżywa” – analizując każde spojrzenie, każde przemilczenie.
Podobała mi się także konstrukcja historii – przeplatane rozdziały perspektywy Camilli i negocjatora Nialla dają pełniejszy obraz wydarzeń i stawiają czytelnika w moralnej szarości: nikt tu nie jest całkowicie zły ani całkowicie dobry.
„Twoja ostatnia wiadomość” porusza emocje w sposób bardzo dojrzały. Nie ma tu tanich chwytów ani przesadnego dramatyzmu. Autorka pokazuje, że największe dramaty często dzieją się w ciszy – w chwilach, gdy musimy przestać wierzyć komuś, kogo kochaliśmy.
Czy finał mnie zaskoczył? Nie do końca. Ale to nie był minus – wręcz przeciwnie, miałam poczucie, że wszystko zostało poprowadzone z logiką i psychologiczną spójnością.
Jeśli szukasz thrillera, który nie tylko trzyma w napięciu, ale też zmusza do refleksji nad tym, czym tak naprawdę jest zaufanie i jak bardzo znamy naszych najbliższych – ta książka Cię nie zawiedzie.
Zakochanie to druga część sagi zapoczątkowanej przez „Zauroczenie”, której jednym z głównych bohaterów jest Kacper – mężczyzna pewny siebie, doświadczony przez życie, ale przekonany, że zna znaczenie miłości. Aż do momentu, gdy spotyka Emilię – młodą matkę wychowującą dwie córki i rozpoczynającą nowe życie po trudnym rozstaniu. Pojawienie się uczuć w nieoczekiwanym momencie oraz osobiste dylematy bohaterów sprawiają, że to opowieść o tym, jak uczucie może niespodziewanie skomplikować życie.
W tle nowa dawka tajemnic: legendy o ukrytym skarbie dziadka, rodzinne sekrety i konflikt pokoleń. Wszystko to splata się w historię, w której każdy musi zdecydować: czy zaryzykować i pójść za głosem serca, czy pozostać w strefie bezpieczeństwa.
Zakochanie to lekka i piękna opowieść o miłości, która przychodzi wtedy, gdy wydaje się, że wszystko jest już poukładane. Urok tej książki tkwi w jej codzienności: relacje są prawdziwe, emocje – subtelne, a bohaterowie nie są ideałami, tylko ludźmi ze swoimi błędami i nadziejami.
Emilia jako samotna matka budująca nowy dom i życie, Kacper jako ktoś, kto zdaje sobie sprawę, że serce mówi szybciej niż głowa – tworzą parę, która nie tylko powoli się zakochuje, ale i mierzy z konsekwencjami swoich wyborów. Do tego poznajemy również dalsze losy bohaterów Ady, Matyldy, a nawet Laury.
Powieść nie jest wybuchem zwrotów akcji, ale ma w sobie coś z magii spokojnej opowieści o zmianie i nadziei. Dla fanów książek Krystyny Mirek, którzy szukają emocji, ale nie spektaklu – Zakochanie będzie pięknym, wzruszającym rozwinięciem historii. Jeśli oczekujesz refleksji nad miłością, trudnymi decyzjami i tym, że warto żyć własną historią – sięgnij po tę książkę.
Pino Postino to gra przeznaczona dla 2-4 graczy w wieku od 7-107 lat, a czas jednej rozgrywki to około 15 minut. Co znajdziecie w pudełku?
- instrukcję do gry
- puzzle do punktacji
- drewniane figurki zwierzątek
- 12 kafelków terenu:
- 1 kafelek startu (Poczta).
- 1 kafelek mety (Zamek).
- 10 kafelków krajobrazu z trzema różnymi terytoriami na każdym.
- 65 kart:
- 5 kart Tajnych Zwierzaków (z symbolem korony na rewersie).
- 20 kart do Zgadywania: po 5 kart w 4 kolorach.
- 35 kart Terytoriów: po 7 kart z 5 terytoriów
Są takie gry, które od razu przyciągają wzrok – barwną okładką, nietypowym tematem, poczuciem humoru. „Pino Postino” to właśnie jedna z nich. Na pierwszy rzut oka może wyglądać jak gra typowo dziecięca, ale już po pierwszej rozgrywce widać, że sprawdzi się także jako lekka rozrywka w dorosłym gronie. To wyścig… ale nietypowy. Bo choć przesuwasz zwierzęta do mety, nikt nie wie, które z nich naprawdę jest Twoje. I właśnie to jest w niej najlepsze.
Gra opiera się na mechanice ukrytej tożsamości. Każdy gracz wciela się w jedno ze zwierząt – ale w tajemnicy. W swojej turze zagrywasz karty terenu i przesuwasz dowolne pionki – również cudze. To zmusza Cię do ciągłego lawirowania: z jednej strony chcesz jak najszybciej doprowadzić swoje zwierzę do mety, z drugiej – nie możesz zdradzić, które jest Twoje, bo inni będą je wtedy blokować lub specjalnie spowalniać.
Rozgrywka jest dynamiczna i pełna podejrzeń. Obserwujesz ruchy innych i próbujesz odgadnąć, kim grają – ale jednocześnie sam próbujesz ich zmylić. Prosta, ale bardzo satysfakcjonująca psychologiczna gra pozorów.
Nie da się przejść obojętnie obok ilustracji – są zabawne, kolorowe i mają w sobie sporo charakteru. Zwierzaki wyglądają sympatycznie, plansza jest czytelna, a komponenty solidne. To gra, którą z przyjemnością rozkłada się na stole, i która świetnie prezentuje się nawet jako prezent!
„Pino Postino” to świetny wybór dla rodzin z dziećmi, ale też dla dorosłych szukających lekkiej gry na rozruszanie wieczoru. Dzieci szybko łapią zasady, a dorośli wciągają się w warstwę blefu i dedukcji. Gra działa zarówno w 2 osoby (chociaż najlepiej w 3–4), a dzięki możliwości uproszczenia zasad może być fajnym wprowadzeniem do gier planszowych dla początkujących.
To jedna z tych gier, które nie potrzebują skomplikowanych mechanik, by dawać dużo frajdy. W „Pino Postino” każda partia jest inna, bo wszystko zależy od graczy: jak dobrze ukryją tożsamość, jak będą manipulować ruchem zwierząt, jak precyzyjnie będą zgadywać. Nie ma tu ciężkiej strategii, ale jest emocja, śmiech i nutka podejrzliwości – a to wystarczy, by dobrze się bawić.
Emma to kobieta sukcesu: właścicielka firmy, sprawna finansowo i emocjonalnie niezależna. Choć od dawna nie czekała na miłość, spotkanie z Matthew — przystojnym, nieco młodszym wdowcem — wywraca jej życie do góry nogami. Szybko się zaręczają, a Emma wprowadza go do swojego domu. Choć wszystko zaczyna idealnie, coś w tej relacji budzi jej niepokój — wspomnienie o pierwszej żonie, Becky, wciąż zdaje się żywe.
Śmierć Becky staje się niewidzialną obecnością, a Emma powoli zaczyna wątpić, czy to tylko wspomnienie, czy też coś znacznie bardziej złowieszczego. Znikające rzeczy, awarie mieszkania, dziwne incydenty — wszystkie te rzeczy wywołują pytania, na które nie ma jednoznacznych odpowiedzi. Emma zaczyna zastanawiać się, czy nie jest manipulowana. Czy Matthew ukrywa coś więcej?
Adele Parks mistrzowsko prowadzi fabułę, budując atmosferę stopniowego niepokoju. Autorka wykorzystuje motywy obsesji, zazdrości i manipulacji. Emma, jako kobieta sukcesu, staje się ofiarą swoich własnych lęków — obaw czy nie jest tylko drugim wyborem. Autorka porusza też tematy kobiecej wartości, wieku i poszukiwania przynależności.
Twistów jest wiele — i choć część da się przewidzieć, Parks potrafi je tak umiejętnie poprowadzić, że czytelnik cały czas pozostaje w niepewności.
Książka mnie wciągnęła — autorka stworzyła bohaterkę, której kibicowałam i której łamliwość równie mocno mnie poruszyła. Uwielbiam thrillery psychologiczne, w których zamiast krwi i przemocy dominuje klimat emocjonalnego zagrożenia, a „Cień pierwszej żony” to przykład takiej właśnie książki.
Parks porusza trudne pytania — jak autentyczna jest miłość, kiedy przeszłość ciągle wraca? Ta książka do mroczna opowieść o obsesji, manipulacji i cieniu, który potrafi zawisnąć nad nowym związkiem. Adele Parks udowadnia, że potrafi tworzyć thriller psychologiczny nie tylko z zagadkami, ale przede wszystkim z głębokimi emocjami i wyrazistymi charakterami.
„Zauroczenie” to powieść obyczajowa, która od początku do końca opiera się na tym, co dla wielu czytelników najważniejsze — ciepłej atmosferze, skomplikowanych relacjach międzyludzkich i małych-wielkich codziennych decyzjach.
Historia opowiedziana w książce osadzona jest w domu Matyldy i Ignacego — dojrzałego małżeństwa, które wiedzie ustabilizowane życie z dwoma dorosłymi synami. Pewnego dnia Matylda postanawia wynająć część domu samotnej młodej kobiecie z dzieckiem. Ta decyzja rusza lawinę zdarzeń. Emilia — bo tak ma na imię nowa lokatorka — wprowadza do tej uporządkowanej przestrzeni nie tylko świeżość, ale i niepokój. Jej obecność staje się dla domowników wyzwaniem i testem — dla ich relacji, lojalności i... emocji.
Lubię sięgać po książki, które nie tyle szokują, co otulają. I taka właśnie jest ta powieść — ma klimat, który kojarzy się z popołudniem przy herbacie i kocie. Nie ma tu wielkich dramatów czy brutalnych zwrotów akcji. Zamiast tego dostajemy spokojną, trochę nostalgiczną opowieść o tym, jak życie może nagle skręcić w zupełnie nieprzewidzianą stronę, nawet kiedy wydaje się, że wszystko jest już poukładane.
Bohaterowie są bardzo „ludzcy” — z zaletami i wadami, czasem irytujący, czasem bardzo autentyczni. Matylda to dobra postać ale nie idealna, trochę zbyt naiwna, trochę zbyt zamknięta na zmiany, ale właśnie dzięki temu tak prawdziwa. Jej mąż, synowie — każdy z nich ma swój własny cień do przepracowania. Emilia natomiast to postać, wobec której miałam mieszane uczucia. Z jednej strony wzbudza współczucie, z drugiej — jej obecność wydaje się momentami niepokojąco rozbijająca rodzinny spokój, co oczywiście jest celowym zabiegiem autorki.
„Zauroczenie” to powieść dla osób, które lubią historie o ludziach, którzy próbują odnaleźć się na nowo — nawet wtedy, gdy wydaje się, że wszystko już w życiu „zrobili”. Nie ma tu niczego spektakularnego, ale jest sporo refleksji, wzruszeń i ciepła.
Czy sięgnę po kontynuację? Oczywiście!
„Para idealna” to thriller psychologiczny, który na pierwszy rzut oka może przypominać typowy reality show z miłosnymi dramatami, lecz bardzo szybko zmienia się w coś znacznie mroczniejszego. Ruth Ware zabiera czytelnika na odciętą od świata wyspę, gdzie pozornie niewinna rywalizacja par zamienia się w walkę o przetrwanie – nie tylko fizyczne, ale i psychiczne.
Główna bohaterka, Lyla, to kobieta z ambicjami. Do udziału w programie przekonuje ją jej partner Nico, niespełniony aktor, który liczy na swoją szansę po programie. Początkowo to, co miało być okazją do naprawy związku i zdobycia sławy, przeradza się w pełne niepokoju doświadczenie, w którym nikt nie może ufać nikomu. Izolacja, tajemnice i narastająca paranoja budują gęstą atmosferę zagrożenia, a stawka okazuje się znacznie wyższa niż tylko wygrana w telewizyjnym show.
Muszę przyznać, że Ruth Ware po raz kolejny pokazała, że potrafi grać emocjami czytelnika. Od pierwszych stron wyczuwa się napięcie, które nie słabnie aż do samego końca. Bardzo podobało mi się połączenie świata popkultury (reality show) z klaustrofobicznym thrillerem – to świeże podejście do gatunku.
Największym atutem książki jest klimat osaczenia i sposób, w jaki autorka ukazuje narastające napięcia w grupie. Relacje pomiędzy bohaterami są złożone, często dwuznaczne, a każda nowa sytuacja odkrywa kolejną warstwę emocjonalnego napięcia. Dobrze poprowadzone są też wątki związane z manipulacją, traumą i zachowaniami w sytuacjach ekstremalnych.
Mam jedynie drobną uwagę co do końcówki – choć zaskakująca, momentami wydawała się nieco przyspieszona i zbyt „podsumowująca” jak na tak gęsto tkany thriller. Chciałoby się, by autorka jeszcze trochę pociągnęła ostatni akt i pozwoliła napięciu dojrzeć do końca
„Para idealna” to doskonale skonstruowany thriller, który pokazuje, jak cienka jest granica między grą a rzeczywistością. Jeśli lubisz historie z izolacją, psychologiczną grą i nieprzewidywalnym zakończeniem – ta książka jest zdecydowanie dla Ciebie.Alice Feeney po raz kolejny udowadnia, że w świecie thrillera psychologicznego czuje się jak ryba w wodzie. W „Dobrej złej dziewczynie” serwuje nam gęstą atmosferę pełną niedopowiedzeń, traum i tajemnic z przeszłości. Książka nie opiera się na klasycznym modelu „zbrodnia – śledztwo – rozwiązanie”, ale raczej zanurza czytelnika w emocjonalny labirynt kobiet, których losy zostały zniszczone przez złe decyzje – cudze i własne.
Poznajemy tu cztery kobiety: Edith, starszą kobietę zamkniętą w domu opieki, Clio, jej nieszczęśliwą córkę, Patience, opiekunkę o zaskakującej przeszłości, i Frankie, więzienną bibliotekarkę. Każda z tych postaci niesie swój ból i maski – i właśnie te maski są powoli zdzierane w miarę rozwoju fabuły.
Bohaterki są kruche, silne, egoistyczne, zagubione – często wszystko na raz. To nie są postaci jednoznaczne ani łatwe do pokochania. A jednak… fascynujące.
Styl narracji zmienny, bo książka prowadzona jest z różnych perspektyw i czasów, wymaga od czytelnika skupienia, ale nagradza za cierpliwość. Z początku trudno zrozumieć, co łączy te historie, ale gdy puzzle zaczynają do siebie pasować – efekt robi wrażenie.
Intryga rozwija się powoli, co może być wadą dla fanów dynamicznego thrillera, ale dla mnie był to świadomy zabieg – książka skupia się nie na samej zbrodni, ale na motywach, konsekwencjach, ciszy między słowami.
Podobało mi się. Może nie była to książka, po której miałam gęsią skórkę, ale z pewnością była to pozycja inteligentna i wielowymiarowa. Najbardziej doceniam emocjonalną głębię. Autorka pokazuje, jak bardzo można się pogubić w relacjach rodzinnych, jak przeszłość rzuca cień na teraźniejszość i jak matki i córki potrafią jednocześnie kochać i niszczyć siebie nawzajem.
„Dobra zła dziewczyna” to psychologiczny thriller dla tych, którzy lubią zanurzyć się głęboko w motywacje postaci, a nie tylko śledzić tropy. To historia o winie, wybaczeniu, zranieniu i dojrzewaniu do prawdy, której przez lata nie chcemy przyjąć.
Rachel Abbott po raz kolejny udowadnia, że potrafi stworzyć thriller psychologiczny, który wciąga od pierwszych stron. Tym razem serwuje nam opowieść pełną napięcia, rodzinnych tajemnic i trudnych emocji – a wszystko to osadzone w mrocznej, klaustrofobicznej atmosferze kornwalijskiej wioski.
Główną bohaterką jest Nancy, która po latach wraca do domu swojej ciotki po jej śmierci. Z jednej strony chce się zmierzyć z demonami przeszłości, a z drugiej chce definitywnie zamknąć rozdział życia, z którym wiążą się bolesne wspomnienia. Jej młodsza siostra Lola zaginęła jedenaście lat wcześniej, a teraz – w czasie pobytu Nancy – w pobliskiej jaskini zostają odnalezione ludzkie szczątki. Powrót do domu staje się więc nie tylko podróżą sentymentalną, ale też początkiem niebezpiecznego odkrywania prawdy.
W tle prowadzone jest śledztwo, a jego tropami podąża znana już z wcześniejszych książek sierżant Stephanie King, co dodaje historii realizmu i struktury typowej dla powieści kryminalnych.
Od początku byłam zaangażowana w losy Nancy – jej wewnętrzne rozdarcie, poczucie winy i próba odnalezienia się po latach w miejscu, które niegdyś było domem. Autorka bardzo sprawnie prowadzi narrację, łącząc teraźniejszość z przeszłością i stopniowo odkrywając przed czytelnikiem prawdę. Szokującą prawdę!
To książka dla tych, którzy lubią thrillery bardziej emocjonalne niż sensacyjne – i którzy nie boją się zaglądać w ciemne zakamarki rodzinnych relacji.
Polecam!
"Przepraszam" to jedna z tych książek Marcela Mossa, która od razu uderza w czytelnika emocjami i niepokojącą atmosferą. Tym razem autor skupia się na postaci Tessy – kobiety, której uporządkowane życie zaczyna powoli rozpadać się, kiedy przeszłość zaczyna wracać w najmniej oczekiwany sposób.
Tessa prowadzi z pozoru zwyczajne życie. Praca, relacje, codzienność, rodzina – wszystko wydaje się mieć swoje miejsce. Ale pod powierzchnią kryje się trauma, którą bohaterka stara się zagłuszyć i ukryć nawet przed samą sobą. Nigdy też nie pomyślałaby, że jej mąż nagle zniknie zostawiając kartkę - przepraszam. Co ukrywa mąż? Kim naprawdę jest? Czy skrzętnie ukrywane demony z przeszłości powrócą i zniszczą jej rodzinę?
Narracja prowadzona jest w dynamicznym stylu, charakterystycznym dla Autora. Rozdziały są krótkie, treściwe, a akcja płynie szybko, wciągając czytelnika bez reszty. Tessa to postać z krwi i kości – niedoskonała, zagubiona, ale też zdeterminowana, by odzyskać kontrolę nad swoim życiem. To właśnie ten realizm w konstrukcji postaci czyni "Przepraszam" tak poruszającą lekturą.
Mimo że powieść trzyma w napięciu i nie brakuje jej zwrotów akcji, to jednak osobiście mi nie leży zakończenie. Nie wiem czy planowana jest kontynuacja, jeżeli tak, to jestem w stanie jakoś przymknąć na to oko, ale jeśli nie, to wolałabym inne zakończenie:)
"Przepraszam" to thriller psychologiczny, który nie tylko trzyma w napięciu, ale także zmusza do refleksji nad złością, winą, przebaczeniem i granicami, jakie stawiamy sobie i innym. To dobra propozycja dla fanów mocnych emocji i realistycznych portretów psychologicznych.