Przejdź do głównej zawartości

SOCIAL MEDIA


 

Freida McFadden po raz trzeci zabiera czytelników do niepokojącego świata Millie – kobiety, która przeszła długą drogę od skromnej pomocy domowej z kryminalną przeszłością, do żony, matki i pozornie spełnionej kobiety. Wydawałoby się, że Millie w końcu odnalazła szczęście. Ma kochającego męża Enzo, dzieci i własny dom na spokojnym osiedlu. Ale jeśli ktoś zna twórczość McFadden, ten wie, że spokój u niej nigdy nie trwa długo.

Nowe życie Millie zaczyna pękać, gdy w jej otoczeniu pojawiają się ludzie, których zachowanie jest zbyt dziwne, by uznać je za przypadek. Tajemniczy sąsiedzi, dziwne odgłosy, subtelne sygnały, że ktoś ich obserwuje – wszystko to powoli buduje atmosferę napięcia, z której autorka słynie. I choć tym razem nie ma wielkiej posiadłości ani bogatych pracodawców, to McFadden udowadnia, że największy horror może kryć się tuż za płotem, wśród ludzi, którzy wydają się tacy „normalni”.

To, co mnie ujęło w tej części, to dojrzalsze oblicze Millie. W pierwszym tomie była pełna tajemnic i gniewu, w drugim trochę zagubiona, a tutaj staje się bardziej świadoma, rozsądniejsza i – paradoksalnie – bardziej ludzka. Widać, że przeszłość ją ukształtowała. Nie jest już ofiarą, tylko kobietą, która zrobi wszystko, by chronić swoją rodzinę. Dzięki temu emocje w tym tomie są silniejsze, bo Millie ma coś do stracenia – i to sprawia, że każdy krok, który podejmuje, nabiera większej wagi.

McFadden jak zawsze pisze w sposób, który uzależnia. Krótkie rozdziały, szybkie tempo i ciągłe niedopowiedzenia sprawiają, że książkę czyta się niemal jednym tchem. Autorka perfekcyjnie dawkuje napięcie – niby nic się nie dzieje, a jednak czujemy, że zaraz wydarzy się coś złego. To ten rodzaj thrillera, w którym nie potrzeba krwi ani pościgów – wystarczy jedno niepokojące zdanie, by czytelnik zaczął nerwowo zerkać na kolejną stronę.

Uważam, że „Pomoc domowa. Z ukrycia” to lepsza książka niż druga część serii. W „Sekrecie” brakowało mi świeżości, akcja była trochę przewidywalna i zbyt podobna do pierwszej części. Tymczasem tutaj McFadden znalazła sposób, by tchnąć w historię nową energię. Zmiana scenerii na spokojne przedmieścia i wprowadzenie wątku rodzinnego sprawiły, że całość nabrała emocjonalnej głębi. Miałam wrażenie, że autorka w końcu wie dokładnie, kim jest jej bohaterka i jaką historię chce opowiedzieć.

Nie brakuje też zwrotów akcji – i choć niektóre można przewidzieć, to kilka momentów naprawdę mnie zaskoczyło. Zakończenie, w typowym dla McFadden stylu, jest mocne i satysfakcjonujące. Wszystko łączy się w całość, a mimo to autorka zostawia pewien niepokój – takie uczucie, że to jeszcze nie koniec, że Millie wciąż nie zaznała prawdziwego spokoju.

Pierwszy tom serii nadal pozostaje moim ulubionym – był świeży, intensywny i zaskakujący. To tam McFadden po raz pierwszy pokazała swój talent do tworzenia psychologicznie nieoczywistych historii. Jednak „Z ukrycia” jest bardzo blisko tego poziomu. To świetne domknięcie historii, bardziej dojrzałe i emocjonalne, a jednocześnie nadal trzymające w napięciu.

Podsumowując: „Pomoc domowa. Z ukrycia” to mocny, wciągający thriller psychologiczny, który pokazuje, że Freida McFadden wciąż potrafi zaskakiwać. To historia o strachu, lojalności i granicach, które człowiek jest w stanie przekroczyć w imię ochrony najbliższych. Lepsza od drugiej części, spójna i emocjonalna, ale pierwsza wciąż pozostaje tą najbardziej niezapomnianą.

Pomoc domowa. Z ukrycia - Freida McFadden

 

Po pierwszej części – „Pomoc domowa” – miałam spore oczekiwania wobec kontynuacji. Freida McFadden dała się poznać jako mistrzyni tworzenia dusznej atmosfery, pełnej manipulacji, kłamstw i zaskakujących zwrotów akcji. „Pomoc domowa. Sekret” miała być powrotem do świata Millie, kobiety, która z pozoru jest zwykłą służącą, a w rzeczywistości ma za sobą trudną przeszłość i nieprzewidywalny charakter. Niestety, choć książkę czyta się błyskawicznie, to tym razem nie wszystko zagrało tak dobrze, jak w pierwszej części.

Akcja rozpoczyna się kilka lat po wydarzeniach z pierwszego tomu. Millie próbuje ułożyć sobie życie, ale wciąż szuka pracy, która dałaby jej stabilność. Gdy trafia do domu państwa Garricków, wydaje się, że tym razem wszystko pójdzie spokojnie. Jednak bardzo szybko wyczuwa, że coś w tej rodzinie jest nie tak — pani domu zachowuje się dziwnie, unika kontaktu, a mąż kontroluje każdy jej krok. Z początku Millie myśli, że to klasyczny przypadek przemocy domowej, ale z czasem odkrywa, że w tej historii kryje się coś o wiele bardziej mrocznego.

Muszę przyznać, że Freida McFadden nadal potrafi utrzymać napięcie. Jej styl jest szybki, wciągający, bardzo filmowy. Każdy rozdział kończy się w sposób, który wręcz zmusza do czytania kolejnego – a to ogromny plus. Autorka świetnie wykorzystuje motyw zamkniętej przestrzeni i narastającego niepokoju. Z tej strony książka naprawdę działa.

Z drugiej jednak strony, zabrakło mi świeżości. Wiele schematów powtarza się z pierwszej części – tajemniczy dom, niebezpieczne relacje, nagłe zwroty akcji. Tym razem miałam wrażenie, że wszystko jest bardziej przewidywalne, a niektóre momenty wręcz przerysowane. Bohaterowie wydają się trochę mniej wiarygodni, a zakończenie – choć zaskakujące – nie wywołało już u mnie tego efektu „wow”, który czułam przy pierwszym tomie.

Millie w tej części wydaje się bardziej impulsywna i momentami trudna do zrozumienia. Jej decyzje bywają nieracjonalne, a dialogi miejscami brzmią zbyt teatralnie. Zabrakło mi też głębszego spojrzenia na jej psychikę – autorka bardziej skupia się na akcji niż na emocjach postaci.

Mimo tych wad, „Pomoc domowa. Sekret” to nadal dobry thriller rozrywkowy – taki, który wciąga na jeden lub dwa wieczory, daje dreszczyk emocji, ale nie zostawia po sobie głębszego śladu. To książka idealna na odpoczynek po ciężkim dniu, jeśli nie oczekuje się zbyt wiele od fabuły i chce się po prostu dać porwać historii.

Pomoc domowa. Sekret - Freida McFadden

 


Po książkę „Zmysłowa idealna żona” sięgnęłam z nadzieją na ciekawy romans z nutą tajemnicy. Sam pomysł wydawał się intrygujący – mąż znika w katastrofie, żona pogrążona w żałobie próbuje ułożyć życie na nowo, aż nagle okazuje się, że on żyje. Brzmi jak obietnica emocji, napięcia i refleksji nad tym, czym naprawdę jest miłość i zaufanie. Niestety, to, co otrzymałam, było zupełnie inne, niż się spodziewałam.

Fabuła, choć z pozoru dramatyczna, szybko zamienia się w dość chaotyczną i mało wiarygodną opowieść. Wydarzenia następują po sobie zbyt szybko, jakby autorki bały się, że czytelnik się znudzi. Zamiast budowania napięcia i rozwoju relacji, dostajemy serię scen erotycznych, które mają chyba zastąpić emocjonalną głębię – ale dla mnie były raczej nużące niż zmysłowe. W pewnym momencie miałam wrażenie, że każda rozmowa kończy się w ten sam sposób, a bohaterowie nie potrafią rozwiązać żadnego problemu inaczej niż w łóżku.

Największym rozczarowaniem okazali się bohaterowie. Kate, żona, która powinna wzbudzać współczucie i sympatię, wydaje się nijaka i płytka. Trudno zrozumieć jej decyzje, a jej emocje wydają się nieprzemyślane i przerysowane. Z kolei Price, cudownie „wskrzeszony” mąż, jest postacią bez charakteru – momentami tajemniczy, a chwilę później zupełnie bezbarwny. Ich relacja, która mogła być pełna napięcia i niedopowiedzeń, wypada po prostu sztucznie.

Język i dialogi też mnie nie przekonały. Miejscami brzmią, jakby były tłumaczone z automatu – nienaturalnie i banalnie. Niektóre kwestie są tak przerysowane, że trudno traktować je poważnie. Brakuje tu autentyczności, a sceny, które miały być romantyczne, momentami są wręcz niezręczne.

Szkoda, bo sam pomysł miał potencjał – można było z tego stworzyć ciekły thriller romantyczny z psychologicznym tłem. Tymczasem powstała historia, która próbuje być erotyczna i dramatyczna jednocześnie, ale ostatecznie nie jest ani jednym, ani drugim.

Dla mnie „Zmysłowa idealna żona” to książka, która rozczarowuje na wielu poziomach. Nie wciąga, nie wzrusza, nie zostawia po sobie żadnych emocji oprócz znużenia. Nie wymagam od romansu wielkiej głębi filozoficznej, ale oczekuję chociaż bohaterów, którym mogę kibicować – tutaj tego zabrakło.

Podsumowując: to lektura, po której zostało mi tylko poczucie zmarnowanego pomysłu. Zamiast historii o miłości, zdradzie i przebaczeniu, dostałam przesadzoną opowieść pełną sztucznego napięcia i płaskich emocji. Nie poleciłabym jej nikomu, kto szuka książki z prawdziwym uczuciem czy dobrze poprowadzoną intrygą.


Krystyna Mirek po raz kolejny udowadnia, że potrafi pisać o życiu zwyczajnych ludzi w sposób niezwyczajnie prawdziwy. „Do trzech razy miłość” to powieść o kobietach, które – mimo różnicy wieku i doświadczeń – łączy jedno: pragnienie bliskości i nadzieja, że na szczęście nigdy nie jest za późno.

Akcja toczy się w spokojnej miejscowości, gdzie życie płynie swoim rytmem, a każdy zna każdego. Poznajemy trzy bohaterki – babcię, córkę i wnuczkę – które należą do jednej rodziny, ale każda z nich mierzy się z własnymi problemami i uczuciami. Łucja, wdowa, po latach samotności zaczyna się zastanawiać, czy los nie ma dla niej jeszcze jednej niespodzianki. Ania, jej córka, silna i rozsądna nauczycielka, pozornie ma wszystko pod kontrolą, choć w środku czuje pustkę. Klara, najmłodsza z nich, dopiero uczy się życia i miłości, a jej młodzieńcze ideały zderzają się z rzeczywistością.

Autorka pokazuje, że miłość nie ma wieku, a każda z kobiet ma prawo do nowego początku. Bardzo cenię w tej książce to, że autorka nie przedstawia miłości w sposób przesłodzony. To uczucie bywa tu trudne, czasem zaskakujące, czasem wymagające odwagi. Właśnie przez to opowieść wydaje się szczera i życiowa.

Największą siłą tej powieści jest jej autentyczność. Bohaterki nie są idealne – popełniają błędy, kierują się emocjami, czasem same sobie utrudniają szczęście. Ale dzięki temu stają się bliskie czytelnikowi. Widzimy w nich siebie: nasze lęki, nasze marzenia, nasze niespełnienia. I to sprawia, że ta książka trafia prosto do serca.

Styl Krystyny Mirek jest lekki i ciepły, ale jednocześnie pełen refleksji. Nie ma tu wielkich dramatów ani zaskakujących zwrotów akcji, lecz jest coś cenniejszego – codzienność opowiedziana z empatią i zrozumieniem. To jedna z tych historii, które przypominają, że szczęście często kryje się w małych rzeczach: w rozmowie, w odwadze powiedzenia „tak”, w umiejętności wybaczenia sobie.

Osobiście uważam, że „Do trzech razy miłość” to jedna z najdojrzalszych i najbardziej poruszających książek Krystyny Mirek. Czyta się ją lekko, ale zostawia po sobie głębsze przemyślenia. To nie tylko historia o miłości, lecz także o relacjach rodzinnych, o tym, jak różne pokolenia uczą się od siebie nawzajem i jak trudno czasem otworzyć się na zmianę.

To powieść, którą poleciłabym każdemu, kto potrzebuje nadziei. Nie tej bajkowej, ale prawdziwej – takiej, która mówi: nawet jeśli życie nie zawsze układa się po naszej myśli, to zawsze może się zdarzyć coś dobrego.
To książka, która sama się czyta i człowiek nawet nie wie kiedy, a już jest na ostatniej stronie. Niestety na kontynuację losów Łucji, Klary i Ani będziemy musieli czekać aż do stycznia, a kolejna część już ostatnia ma mieć premierę w kwietniu. 

Do trzech razy miłość - Krystyna Mirek


„Siostra idealna” to debiutancka powieść nowozelandzkiej autorki Rose Carlyle, która od razu zdobyła uznanie czytelników na całym świecie. To thriller psychologiczny, w którym nic nie jest takie, jak się wydaje, a cienka granica między miłością a zazdrością zostaje przekroczona już na pierwszych stronach.

Główne bohaterki to bliźniaczki – Iris i Summer. Z pozoru niemal identyczne, piękne, inteligentne i odnoszące sukcesy, ale w rzeczywistości dzieli je znacznie więcej, niż mogłoby się wydawać. Summer wydaje się mieć wszystko – urodę, bogactwo, szczęśliwe małżeństwo i luksusowe życie żeglarki. Iris natomiast czuje się odrzucona, gorsza i pozostająca w cieniu siostry. Kiedy Summer dzwoni po siostrę aby ta pomogła jej we wspólnym rejsie jachtem, wydaje się, że to szansa na pojednanie. Jednak w miarę rozwoju wydarzeń zaczyna być jasne, że jedna z sióstr nie wróci z tej podróży taka sama…

Książka od pierwszych stron buduje napięcie i nie pozwala się oderwać. Styl autorki jest lekki, ale jednocześnie pełen psychologicznej głębi — autorka potrafi w kilku zdaniach pokazać emocjonalne rozdarcie bohaterki i jej powolne wchodzenie w obsesję. To nie tylko historia o rywalizacji między siostrami, lecz także opowieść o tożsamości, zazdrości i granicach ludzkiego moralnego upadku.

Moim zdaniem największym atutem tej książki jest nieprzewidywalność. Każdy rozdział przynosi nowe odkrycia i zmienia sposób, w jaki patrzymy na bohaterki. Nie ma tu prostych odpowiedzi ani jednoznacznych postaci — Iris i Summer są zarówno ofiarami, jak i winowajczyniami. To sprawia, że powieść staje się fascynującą grą psychologiczną, w której czytelnik sam zaczyna kwestionować, komu można zaufać.

Podobało mi się również to, że Rose Carlyle potrafiła połączyć wątki sensacyjne z emocjonalnymi. Mimo że fabuła momentami przypomina filmowy thriller, książka nie traci głębi – ukazuje, jak toksyczne potrafią być relacje rodzinne i jak destrukcyjna bywa potrzeba bycia „tą lepszą”.

Jeśli miałabym wskazać minus, powiedziałabym, że w drugiej połowie akcja nieco przyspiesza kosztem pogłębienia emocji. Mimo to zakończenie jest mocne i satysfakcjonujące – zostawia czytelnika z poczuciem niepokoju i refleksją nad tym, jak cienka granica dzieli nas od decyzji, które mogą zmienić wszystko.

Podsumowując: „Siostra idealna” to inteligentny, klimatyczny thriller psychologiczny, który zaskakuje nie tylko zwrotami akcji, ale też emocjonalną intensywnością. To historia o zaufaniu, manipulacji i o tym, jak bardzo możemy się mylić, myśląc, że znamy własną rodzinę.

Siostra idealna - Rose Carlyle


„Wichrowe Wzgórza” autorstwa Emily Brontë to jedna z najbardziej poruszających i mrocznych powieści XIX wieku. Ukazała się w 1847 roku i do dziś budzi silne emocje — zarówno zachwyt, jak i kontrowersje. To nie jest klasyczny romans, lecz opowieść o namiętności, obsesji i destrukcyjnej sile uczuć.

Akcja rozgrywa się na odludnych wrzosowiskach północnej Anglii, w dwóch sąsiadujących ze sobą domach: Wichrowych Wzgórzach i Drozdowym Gnieździe. Główne postacie — Heathcliff i Catherine Earnshaw — łączy uczucie niezwykle silne, ale zarazem wyniszczające. Ich miłość jest pełna sprzeczności: namiętna, gwałtowna, czasem wręcz okrutna. To uczucie nie zna granic, ale też nie przynosi szczęścia — ani im, ani nikomu wokół.

Emily Brontë stworzyła powieść wyjątkową — surową, dziką i pełną emocji. Szczególnie urzekła mnie atmosfera tej książki: ponure wrzosowiska, wichry i nieustanna walka natury z ludzkimi namiętnościami tworzą klimat niemal gotycki. Styl autorki jest gęsty i poetycki, a każda scena wydaje się przesycona emocjami.

To, co najbardziej mnie uderzyło podczas lektury, to fakt, że „Wichrowe Wzgórza” nie przedstawiają miłości jako czegoś idealnego. Wręcz przeciwnie — pokazują, jak uczucie może prowadzić do obsesji, zemsty i cierpienia. Mimo to trudno nie współczuć bohaterom, bo ich namiętność jest tak silna, że wydaje się przekraczać granice życia i śmierci.

Moim zdaniem to powieść niezwykle odważna jak na swoje czasy. Brontë nie bała się ukazać mrocznych stron ludzkiej natury i emocji, o których w jej epoce raczej się nie mówiło. Choć momentami historia bywa przytłaczająca, to właśnie dzięki temu jest tak prawdziwa i przejmująca.

„Wichrowe Wzgórza” to książka, która na długo zostaje w pamięci. Nie jest łatwa ani lekka, ale niezwykle głęboka i emocjonalna. To opowieść o miłości, która nie zna granic — i o tym, jak destrukcyjna potrafi być, gdy wymyka się spod kontroli.

Tak jak i w przypadku poprzedniej recenzji, którą publikowałam: Rozważna i romantyczna  - Jane Austen ta seria książek zasługuje na szczególną uwagę. Jest przepięknie wydana. Okładka, strony książki oraz ilustracje doskonale do niej pasują.

Jeżeli chcecie mieć klasyki literatury w swojej biblioteczce, to tylko w tym wydaniu. Bardzo Wam je polecam! 

 

 

„Rozważna i romantyczna” autorstwa Jane Austen to jedna z najbardziej znanych powieści klasyki angielskiej literatury, opublikowana w 1811 roku. Autorka w sposób niezwykle wnikliwy i z charakterystyczną dla siebie ironią opisuje świat kobiet z początku XIX wieku — ich emocje, ograniczenia społeczne i marzenia o prawdziwej miłości.

Historia opowiada o dwóch siostrach — Eleonorze i Mariannie Dashwood, które po śmierci ojca muszą odnaleźć się w trudnej sytuacji życiowej. Eleanor jest uosobieniem rozsądku i opanowania, natomiast Marianna kieruje się sercem, impulsem i marzeniami. Ich losy przeplatają się, a różnice między nimi prowadzą do wielu wzruszających i pouczających momentów.

Jane Austen w tej powieści mistrzowsko łączy wątki romantyczne z refleksją nad społeczeństwem i rolą kobiet w epoce, w której małżeństwo często było jedynym sposobem na stabilne życie. Szczególnie podoba mi się to, że autorka nie moralizuje — nie wskazuje, która z postaw jest „lepsza”. Zamiast tego pokazuje, że prawdziwa dojrzałość polega na znalezieniu równowagi między emocjami a rozsądkiem.

Czytając tę książkę, miałam wrażenie, że mimo upływu ponad dwustu lat, wiele z jej obserwacji nadal pozostaje aktualnych. Autorka pokazuje, jak często uczucia ścierają się z realiami życia — i jak trudno zachować w tym wszystkim autentyczność.

Moim zdaniem „Rozważna i romantyczna” to powieść wyjątkowo mądra i pełna uroku. Nie jest to typowy romans, ale raczej subtelne studium ludzkich emocji, napisane z lekkością i humorem. Choć momentami akcja może wydawać się powolna, to właśnie ten spokojny rytm pozwala docenić psychologiczną głębię postaci i kunszt języka autorki.

Te kilka słów, które napisałam wyżej myślę, że jest zbędna, bo chyba każdy tą książkę zna chociażby ze słyszenia. Na największą uwagę zasługuje tu to piękne wydanie. Zdaję sobie sprawę, że tych wydań było już wiele, ale ja osobiście bardzo czekałam na to konkretne wydanie ilustrowane. Zarówno okładka, jak i kartki oraz ilustracje są niezwykle eleganckie i bardzo gustowne. Jeżeli mieć w swojej bibliotece jedno wydanie tego klasyku to właśnie to.

Serdecznie Wam polecam!

  

 


Freida McFadden w „Pomocy domowej” bierze na warsztat klasyczny schemat thrillera psychologicznego: ktoś z przeszłością trafia do domu, który na pozór jest idealny, a w rzeczywistości kryje sekrety. Bohaterką jest Millie – młoda kobieta, która desperacko potrzebuje pracy i szansy, by zacząć życie od nowa. Posada pomocy domowej w rodzinie Winchesterów wydaje się wręcz prezentem od losu: piękny dom, dobre warunki, dach nad głową. Szybko jednak okazuje się, że za tą fasadą kryje się coś bardzo niepokojącego – zachowania Niny są coraz bardziej irracjonalne, a atmosfera w domu zaczyna gęstnieć.

To, co najbardziej mnie wciągnęło, to sposób, w jaki autorka stopniuje napięcie. Nie mamy tu od razu dramatycznych wydarzeń – zamiast tego dostajemy drobne szczegóły, sygnały, które budzą wątpliwości. Kiedy Millie odkrywa, że drzwi jej pokoju zamykają się od zewnątrz, ja sama poczułam ciarki. To proste, ale bardzo skuteczne zagranie, które sprawia, że czytelnik zaczyna zastanawiać się: „czy ja w ogóle mogłabym tam zostać choćby jeden dzień?”.

Millie to bohaterka, którą łatwo polubić – nieidealna, popełniająca błędy, ale przez to ludzka. Jej przeszłość dodaje historii ciężaru, bo od razu czujemy, że ta dziewczyna naprawdę nie ma wielkiego pola manewru. To wzmaga emocje: jej sytuacja jest trudna, a jednocześnie zmusza nas do zastanowienia się, jak sami postąpilibyśmy na jej miejscu.

Oczywiście, książka ma też swoje słabsze strony. Momentami miałam wrażenie, że niektóre postacie są mocno przerysowane – szczególnie Nina, której zachowania balansują na granicy wiarygodności. Kilka scen było też trochę przewidywalnych, a dla wprawionego czytelnika thrillera pewne rozwiązania mogą wydać się znajome. Ale mimo tego całość działa: tempo jest szybkie, krótkie rozdziały wciągają i trudno oderwać się od lektury.

Podobało mi się również zakończenie – zaskoczyło mnie i pokazało, że autorka nie boi się pograć z czytelnikiem. Może nie jest to twist na miarę absolutnych hitów gatunku, ale na pewno daje satysfakcję i sprawia, że odkłada się książkę z wrażeniem, że było warto.

Pomoc domowa to thriller psychologiczny w najlepszym wydaniu rozrywkowym: szybki, wciągający, pełen emocji i napięcia. Nie jest pozbawiony wad – czasem bywa schematyczny i nie do końca realistyczny – ale jako całość spełnia obietnicę dobrej, trzymającej w napięciu lektury.

Pomoc domowa - Freida McFadden

 

Lisa Jewell od lat specjalizuje się w thrillerach psychologicznych, w których zwyczajne życie bohaterów powoli odsłania ciemne, ukryte warstwy. W Nie wpuszczaj go ponownie sięga po ten schemat, ale nadaje mu świeży charakter, łącząc trzy różne perspektywy.

Poznajemy Ninę – wdowę, która próbuje odnaleźć się po śmierci męża i wpuszcza do swojego życia Nicka, mężczyznę wręcz zbyt idealnego. Jest też Ash, jej dorosła córka, od początku podchodząca do nowego partnera matki z dystansem i podejrzeniami. Trzecią postacią jest Martha – kwiaciarka, pozornie szczęśliwa żona i matka, lecz coraz bardziej niepewna wobec tajemniczych nieobecności męża. Te trzy historie splatają się, a czytelnik coraz mocniej czuje, że coś jest nie tak, że fasady normalności lada moment runą.

Autorka potrafi stopniować napięcie – nie serwuje od razu mocnych scen, tylko raczej drobne sygnały, gesty i niepokojące szczegóły. Dzięki temu czytelnik zaczyna wątpić razem z bohaterkami: czy to intuicja, czy paranoja?

Muszę przyznać, że autorka znów zrobiła to, co lubię w jej książkach najbardziej – wzięła zwyczajne życie i wplotła w nie wątki, które budzą lęk i niepewność. W „Nie wpuszczaj go” kluczowy jest motyw zaufania: do matki, do córki, do partnera. Każda z bohaterek inaczej reaguje na pojawiające się zagrożenie i to sprawia, że powieść jest dynamiczna, mimo że akcja nie zawsze biegnie szybko.

Najbardziej podobała mi się postać Ash – córki, która ma odwagę zadawać pytania, które inni wolą przemilczeć. Jej podejrzliwość nadaje powieści ostrze, a jednocześnie pokazuje, jak trudno przeciwstawić się komuś, kto wydaje się doskonały.

Z drugiej strony mam pewne zastrzeżenia. W środkowej części fabuła trochę się rozwleka, a momentami miałam wrażenie, że autorka powtarza schemat: kolejna rozmowa, kolejne podejrzenia, ale bez nowych mocnych faktów. Do tego dochodzi zakończenie – mocne i zaskakujące, ale może być odebrane jako odrobinę „przekombinowane”.

Mimo tego całość oceniam pozytywnie. To książka, która dobrze sprawdzi się dla kogoś, kto lubi thrillery skupione na psychologii i emocjach, a nie na samej akcji. Atmosfera jest duszna, bohaterki autentyczne, a temat zaufania i tego, jak łatwo je nadużyć – uniwersalny.

Nie wpuszczaj go - Lisa Jewell

 


„Tysiąc pocałunków” to opowieść o Poppy i Rune’ie – dwójce młodych ludzi, którzy poznają się jako dzieci i od razu stają się nierozłączni. Ich przyjaźń szybko przeradza się w pierwszą, prawdziwą miłość.

Szczególnym symbolem tej relacji staje się słoik, który Poppy otrzymuje od babci. Dziewczyna ma wypełnić go tysiącem pocałunków – każdym wyjątkowym, niezapomnianym i zapisanym w pamięci. To proste zadanie zmienia się w niezwykle wzruszającą podróż przez dorastanie, dojrzewanie do uczuć i mierzenie się z trudnymi doświadczeniami, jakie niesie życie.

Historia pokazuje ich dzieciństwo, pierwsze uniesienia, radość codziennych chwil, ale także rozłąkę, ból i pytania o to, co naprawdę jest najważniejsze. To powieść o miłości, która dojrzewa razem z bohaterami i musi zmierzyć się z przeciwnościami losu.

Książka Tillie Cole jest napisana prostym, ale bardzo emocjonalnym językiem. To jedna z tych historii, które potrafią chwycić za serce i nie zostawić czytelnika obojętnym. Podobało mi się, jak autorka uchwyciła niewinność dziecięcej przyjaźni i przeobraziła ją w głęboką więź, która towarzyszy bohaterom przez lata.

Momentami fabuła bywa przewidywalna i mocno opiera się na schematach typowych dla romansów młodzieżowych, ale mimo to działa – bo emocje są autentyczne. Podczas lektury można się uśmiechnąć, wzruszyć, a nawet uronić kilka łez.

Uważam, że „Tysiąc pocałunków” to książka dla osób, które lubią poruszające, romantyczne opowieści z przesłaniem. Jeśli ktoś szuka historii lekkiej i zabawnej – tu jej nie znajdzie. Ale jeśli chce przeżyć coś intensywnego, pełnego uczuć i refleksji nad tym, jak kruche i cenne jest życie – ta powieść na pewno spełni oczekiwania.

Tysiąc pocałunków. - Tillie Cole

 


„Jesienny piknik kotów” to kolorowanka, która od pierwszego spojrzenia urzeka delikatnością i spokojem. Już sama okładka – z kotami beztrosko bawiącymi się w różowych trawach – sugeruje, że czeka nas podróż do świata, gdzie natura i zwierzęta współistnieją w harmonii.

Autorka, Cheon Seonjin, w niezwykle subtelny sposób łączy koreańską wrażliwość estetyczną z motywami codzienności – koty, kwiaty, jesienne krajobrazy. Obrazy są pełne detali, ale nie przytłaczają. Każda ilustracja jest jak zaproszenie do zatrzymania się na chwilę i odnalezienia własnego rytmu – zupełnie jak podczas spokojnego spaceru w jesiennym parku.

Tłumaczenie Agnieszki Klessa-Shin, znanej z kanału Pyra w Korei, dodaje publikacji jeszcze więcej autentyczności i pozwala lepiej zrozumieć kontekst kulturowy. Całość wpisuje się w trend kolorowanek relaksacyjnych, które nie tylko rozwijają kreatywność, ale też pomagają w odprężeniu.

Ta kolorowanka jest czymś więcej niż zbiorem ilustracji do wypełnienia barwami – to mała podróż do Korei, gdzie jesień pachnie trawami, a koty snują się między kwiatami. Ilustracje mają w sobie lekkość, a ich kompozycja daje przestrzeń na eksperymenty kolorystyczne.

Podoba mi się to, że motywem przewodnim są koty – zwierzęta kojarzące się z ciepłem, spokojem i domowością. Połączenie ich z naturalnymi pejzażami sprawia, że kolorowanie staje się jeszcze bardziej kojące. Szczególnie dla miłośników tych futrzanych przyjaciół

Uważam, że to świetna propozycja zarówno dla osób, które dopiero zaczynają swoją przygodę z kolorowankami, jak i dla bardziej doświadczonych – każdy znajdzie tu coś dla siebie. Dodatkowym atutem jest fakt, że seria Kwiaty Korei ma charakter kolekcjonerski – można więc traktować tę książkę jako część większej przygody z koreańską estetyką.

Jesienny piknik kotów” to kolorowanka pełna uroku, subtelności i ciepła. Idealna na jesienne wieczory, kiedy chcemy się wyciszyć i zanurzyć w spokojnym, pastelowym świecie natury i kotów. Daje dużo satysfakcji i zachęca do własnej twórczej interpretacji.
Z niecierpliwością czekam na kolejne części! 
 


Mia i Finn to młode małżeństwo, które mieszka kątem u rodziców. Gdy na rynku pojawia się stary dom do remontu postanawiają go kupić i stworzyć w nim swoje miejsce na ziemi. Rodzice Finna również byli zainteresowani kupnem tego domu ale decydują się odstąpić go dzieciom. Finn razem z ojcem zajmuje się remontem, a w tym czasie Mia dowiaduje się, że jest w wymarzonej ciąży. Początkowo ich plan wydaje się prosty – odnowić dom i zacząć nowe życie – ale szybko okazuje się, że budynek kryje w sobie tajemnice, o których lepiej byłoby nie wiedzieć.
Podczas prac remontowych odnajdują ślady przeszłości, które sugerują, że w tym domu działo się coś złego. Odkrycie jednej rzeczy prowadzi do kolejnych pytań, a w bohaterach zaczyna narastać niepokój. Stopniowo wychodzi na jaw, że każdy z członków tej rodziny coś ukrywa, a ich relacje nie są tak zdrowe i bezpieczne, jak mogłoby się wydawać. To, co miało być nowym początkiem, zamienia się w spiralę strachu i podejrzeń.

Książka od pierwszych stron wciąga klimatem – jest ciężko, duszno i momentami naprawdę klaustrofobicznie. Dom staje się bohaterem samym w sobie, a jego mury skrywają więcej, niż można by się spodziewać. Bardzo podobało mi się, że autor prowadzi narrację z kilku perspektyw – to daje pełniejszy obraz, ale też sprawia, że czytelnik ciągle się zastanawia, kto mówi prawdę, a kto tylko manipuluje.

Bohaterowie są dalecy od ideałów. Nie zawsze da się ich polubić, czasami wręcz drażnią, ale to czyni ich wiarygodnymi. Relacje między nimi są pełne niedopowiedzeń i napięcia, a przeszłość każdego z nich mocno wpływa na to, co dzieje się teraz.

Autor świetnie buduje napięcie – zwykłe prace remontowe czy odkrycie drobnych szczegółów nagle nabierają złowrogiego charakteru. Kilka razy myślałam, że już wiem, jak zakończy się historia, ale autor skutecznie myli tropy i prowadzi fabułę w inną stronę.

Nie jest to jednak lekka lektura. Tematy, jakie porusza książka – zwłaszcza te związane z rodziną i dzieciństwem – są trudne i obciążające emocjonalnie. Po skończeniu lektury zostaje się z uczuciem niepokoju i refleksją nad tym, jak bardzo sekrety rodzinne potrafią niszczyć życie.

Bardzo polecam! Minął już tydzień odkąd skończyłam ją czytać i dopiero teraz mogłam usiąść i na spokojnie opisać całość. Na pewno na długo zostanie w mojej pamięci.

Wszystko zostaje w rodzinie - John Marrs


Cześć!

Mam na imię Iza i od zawsze jestem zakochana w książkach. Moja pasja do czytania towarzyszy mi od najmłodszych lat, a blogowanie stało się naturalnym przedłużeniem tej miłości. Pisanie o książkach to dla mnie nie tylko hobby, ale prawdziwa radość, którą dzielę się z innymi. Jeśli również kochasz literaturę, zapraszam Cię do mojego świata, pełnego inspiracji i pasji do słów!