„Zauroczenie” to powieść obyczajowa, która od początku do końca opiera się na tym, co dla wielu czytelników najważniejsze — ciepłej atmosferze, skomplikowanych relacjach międzyludzkich i małych-wielkich codziennych decyzjach.
Historia opowiedziana w książce osadzona jest w domu Matyldy i Ignacego — dojrzałego małżeństwa, które wiedzie ustabilizowane życie z dwoma dorosłymi synami. Pewnego dnia Matylda postanawia wynająć część domu samotnej młodej kobiecie z dzieckiem. Ta decyzja rusza lawinę zdarzeń. Emilia — bo tak ma na imię nowa lokatorka — wprowadza do tej uporządkowanej przestrzeni nie tylko świeżość, ale i niepokój. Jej obecność staje się dla domowników wyzwaniem i testem — dla ich relacji, lojalności i... emocji.
Lubię sięgać po książki, które nie tyle szokują, co otulają. I taka właśnie jest ta powieść — ma klimat, który kojarzy się z popołudniem przy herbacie i kocie. Nie ma tu wielkich dramatów czy brutalnych zwrotów akcji. Zamiast tego dostajemy spokojną, trochę nostalgiczną opowieść o tym, jak życie może nagle skręcić w zupełnie nieprzewidzianą stronę, nawet kiedy wydaje się, że wszystko jest już poukładane.
Bohaterowie są bardzo „ludzcy” — z zaletami i wadami, czasem irytujący, czasem bardzo autentyczni. Matylda to dobra postać ale nie idealna, trochę zbyt naiwna, trochę zbyt zamknięta na zmiany, ale właśnie dzięki temu tak prawdziwa. Jej mąż, synowie — każdy z nich ma swój własny cień do przepracowania. Emilia natomiast to postać, wobec której miałam mieszane uczucia. Z jednej strony wzbudza współczucie, z drugiej — jej obecność wydaje się momentami niepokojąco rozbijająca rodzinny spokój, co oczywiście jest celowym zabiegiem autorki.
„Zauroczenie” to powieść dla osób, które lubią historie o ludziach, którzy próbują odnaleźć się na nowo — nawet wtedy, gdy wydaje się, że wszystko już w życiu „zrobili”. Nie ma tu niczego spektakularnego, ale jest sporo refleksji, wzruszeń i ciepła.
Czy sięgnę po kontynuację? Oczywiście!