Wioletta Sawicka urodziła się i mieszka na Warmii. Z wykształcenia pedagog, z pasji dziennikarka radiowa, prasowa, a przez chwilę telewizyjna. Zawodowo realizuje się w pisaniu reportaży i przeprowadzaniu wywiadów z ciekawymi ludźmi. O sobie wie jedno – że składa się z samych sprzeczności. Prywatnie szczęśliwa żona wciąż tego samego męża, matka bardzo dorosłego syna oraz dorastającej córki. Pasjami lubi czytać książki. Najlepiej kilka naraz. Wycieczki – tylko w odludne miejsca. Najlepiej rowerem do lasu. Po pięciu latach emigracji w Szwecji, z ulgą wróciła do rodzinnego Olsztyna, gdzie narodził się pomysł napisania pierwszej powieści.1) Czy tytuł powieści był pewny od początku, czy narodził się spontanicznie podczas pisania książki? Czy decydując się na ten tytuł nie obawiała się Pani, że część osób zrezygnuje z zakupu, uznając, że jest to książka przewidywalna i schematyczna?
Czy tytuł
powieści był pewny od początku, czy narodził się spontanicznie podczas pisania
książki? Czy decydując się na ten
tytuł nie obawiała się Pani, że część osób zrezygnuje z zakupu, uznając, że jest to
książka przewidywalna i schematyczna?
Pierwotny tytuł powieści był inny.
Nazwałam ją EMAN. To taka przepiękna rzeka w południowej Szwecji. Czasem
spokojna i spławna, czasem dzika i rwąca. W całości nie do zdobycia. Tak jak
moja bohaterka, Anna. Jedna z postaci ujętych w powieści, porównała Annę
właśnie do tej rzeki. Stąd taki nadałam tytuł. Jednak wydawnictwo zasugerowało,
iż nic on nie mówi, o czym jest powieść. Wymyśliłam „Wyjdziesz za mnie, kotku?”
. Dlatego, iż było to najważniejsze pytanie, na które musiała odpowiedzieć moja
bohaterka. Pytanie, które niosło za sobą konsekwencje stawiania czoła różnym
przeciwnościom losu, które napotykali na swojej drodze już jako
małżeństwo. Niektórym czytelniczkom,
tytuł wydał się banalny, o czym pisały w swoich recenzjach. Co więcej,
sugerujący że powieść jest kolejnym, mdłym romansem. Na szczęście czytając
utwierdzały się, że to nie romans, tylko niosąca wiele pozytywnych wartości
powieść o życiu. Bardzo się z tego cieszę, bo przyznaję, sama o tym nie
pomyślałam, decydując się na właśnie taki tytuł. Być może dlatego, że nie
potrafię jeszcze myśleć marketingowo.
"Wyjdziesz
za mnie kotku?" to powieść, która zbiera same pozytywne recenzje. Proszę
nam zdradzić Pani przepis na napisanie tak dobrej książki. Co w trakcie pisania
było dla Pani najłatwiejsze, a co najtrudniejsze? Czy pojawiał się brak weny
twórczej, problemy ze znalezieniem wydawcy? I czy miała Pani wpływ na wybór
okładki?
Te pozytywne recenzje są dla mnie
olbrzymim zaskoczeniem. Na długo przed premierą powieści, byłam wręcz w panice,
czy to się w ogóle komukolwiek spodoba. Przecież, nie jestem pisarką. Tylko
kobietą, która będąc w najczarniejszej dziurze w życiu, na emocjonalnym
dnie, napisała pierwszą książkę, żeby
przede wszystkim pomóc sobie. Przez wiele miesięcy, ba, nawet lat, borykałam
się z ciężką depresją. Leżałam pod kocem i bolało mnie życie. Nawet wsparcie
męża, nie wystarczało. Wtedy moja koleżanka pisarka, kazała mi ( nie radziła,
kazała) od razu siąść do komputera i zacząć pisać. Nie wiem jak to się stało,
ale jej posłuchałam. Z każdym napisanym rozdziałem, czułam jak wraca moja chęć
do życia. Być może właśnie to, że powieść jest pisana moimi emocjami, sprawiło, że zbieram pozytywne
recenzję. Naprawdę nie wiem. Nie potrafię określić, co było najtrudniejsze w
pisaniu. Czasem mam wrażenie, że powieść pisała się sama. Wena ani razu mnie nie
opuściła. W ogóle nie myślałam o wydaniu książki. Zresztą nie traktowałam tego jak książkę, tylko jak swoją terapię. To mąż, po przeczytaniu, namawiał mnie na
wysłanie tego do kilku wydawnictw. Z początku nie chciałam nawet o tym słyszeć. Wstydziłam się pokazywać
fachowcom, swoją grafomanię. Bałam się, że mnie wyśmieją. Trwało to jakiś czas,
nim zdecydowałam się wysłać powieść tylko do jednego wydawnictwa. Do
Prószyńskiego. I wtedy zaczęło mi już zależeć na przyjęciu książki, ale za
grosz w to nie wierzyłam. No bo niby, dlaczego ja? Tysiące ludzi pisze książki, dlaczego akurat mają
wybrać moją? Odpowiedź przyszła po trzech miesiącach, że „mnie” wydają. To był
totalny szok. Nie miałam żadnego wpływu na wybór okładki, ale ta wybrana przez
wydawcę jest ciepła i przyciągająca.
Co myśli
Pani o ekranizacji tej powieści? Byłaby dobrym materiałem na film, a może
serial? Którzy aktorzy powinni zagrać główne role?
Już kilka osób, które przeczytały powieść,
mówiły mi że byłby z tego piękny film. I sama zaczynam łapać się na myśli, że
chyba mają rację. Chciałabym, aby tak się stało, tylko nie mam zielonego
pojęcia, jak do tego doprowadzić. Przecież jestem absolutnym naturszczykiem w
tej dziedzinie. Trudno mi wskazać aktorów do głównych ról. Pisząc, miałam przed
oczami konkretne prototypy swoich
bohaterów. Tak mocno wżarły się w moją głowę, że nie wiem czy dadzą się wyprzeć
przez inne postacie.
Jak
wykreować bohatera, który będzie wzbudzał w czytelniku skrajne emocje i nie
pozwoli o sobie łatwo zapomnieć?
O rany, trudne pytanie. Myślę, że
bohater, który nie pozwoli o sobie łatwo zapomnieć, musi być prawdziwy. Taki,
którego ubierzemy trochę w swoje emocje. Przekażemy mu ludzkie cechy. Zarówno
te dobre, jak i złe. Taki, który da się ostatecznie polubić. Osobiście nie
przepadam za książkami, w których bohater nie wzbudza mojej sympatii.
Niektórzy
ludzie nie lubią jazdy tramwajem, inni noszenia okularów, a jeszcze inni mdleją
na widok brukselki. Jakie rzeczy Panią irytują lub przyprawiają o zawrót głowy?
Irytują
mnie kierowcy, którzy zajmują dwa miejsca parkingowe, bo nie chce im się manewrować
samochodem. Grunt, że oni mają miejsce. Inni niech martwią się sami. Irytują
mnie newsy o celebrytach. Kto jak był ubrany, gdzie ktoś wstrzyknął sobie kwas,
co sobie podciągną, z kim spał, albo ile wydał na torebkę. Paranoja i
targowisko próżności. Dlatego nie oglądam telewizji. O zawrót głowy, przyprawia
mnie ludzka głupota. Na przykład siadanie po pijaku za kierownicę, lub na
łódkę.
Jak
oświadczył się Pani mąż? Czy to była miłość od pierwszego wejrzenia?
Jasne, że była to miłość od
pierwszego wejrzenia. I to jaka! Trafiło nas ostro i do tej pory trzyma.
Różnimy się od siebie jak dzień od nocy. Pod każdym względem. On prawie dwa
metry, ja, mała pchła. U mnie emocje na wierzchu, on siła spokoju. To ja
oświadczyłam się mojemu mężowi i zostałam przyjęta. Co prawda bez wahania, ale
pierścionka zaręczynowego do tej pory nie mam. Jesteśmy po ślubie dwadzieścia
pięć lat. Co roku obiecuje mi kupić ten pierścionek. Mam nadzieję, że kiedyś go
dostanę.
Czy wierzy Pani w przeznaczenie? Czy to dzięki
niemu dwoje ludzi spotyka się i zakochuje?
Oczywiście, że wierzę w
przeznaczenie i jego moc sprawczą. Podobno każdy ma na świecie tę swoją drugą
połówkę. Muszą się tylko odnaleźć. Czasem trwa to jakiś czas. Czasem trzeba
popełnić kilka pomyłek, żeby w końcu znaleźć to swoje przeznaczenie. Zakochać
się jest łatwo. Rozwinąć to w miłość, dużo trudniej. Dla mnie miłość, to coś
więcej niż zakochanie.
Czy
pisarz ma czas na czytanie książek? Jakie lektury Pani preferuje?
Pisarz musi czytać książki. Nie
wyobrażam sobie nieczytającego pisarza. Nie pamiętam kto, ale chyba Kapuściński
powiedział, że aby napisać jedno zdanie, trzeba przeczytać ich najpierw tysiąc.
Podpisuję się pod tym obiema rękoma. Czytam bardzo dużo. Niestety mam
wadę, nigdy nie kończę książek które
mnie nudzą. Mam całą półkę, takich niedokończonych lektur. Może za szybko się
poddaję, ale jeśli coś mnie nie wciąga, to zwyczajnie się poddaję. Lubię literaturę obyczajową i sensacyjną.
Bardzo chętnie czytuję naszych rodzimych autorów. Dobór, zależy w dużej mierze od okoliczności, stanu
ducha w jakim się znajduję. Raz mam ochotę na coś „lekkiego” a raz na mroczny,
trzymający w napięciu kryminał.
Ostatnie
zdanie w książce. Ulga czy stres, jak przyjmie ją czytelnik?
Żal, że rozstaję się z moimi bohaterami.
Stali się częścią mojego życia. Moją rodziną. Ich problemy były moimi
problemami. Polubiłam ich. Bawili mnie i wzruszali. Na koniec wycisnęli ze mnie
sporo łez. Ulga? Tak, ale nie dlatego że skończyłam. Dlatego że urodziłam się
na nowo. Stres pojawił się później, kiedy już wysłałam książkę i oczekiwała na
premierę. I ten stres trwa do tej chwili, jak czytelnik to przyjmie. To jest
przecież najważniejsze. Zwłaszcza, że na ukończeniu jest kontynuacja losów bohaterów. Tak się rozpędziłam w pisaniu, że nie mogę
już przestać. Odnalazłam nową drogę w życiu. Dlatego chciałabym, aby to co
robię podobało się innym.
Czy
wierzy Pani w przepowiednie? Gdyby ktoś Pani przepowiedział przyszłość jaka
byłaby Pani reakcja?
Mam mieszane uczucia. Nie
chodzę do wróżek. Raz nagrywałam reportaż z tarocistką, i coś tam mi powróżyła.
Mimo, że traktowałam to z przymrużeniem oka, ale jakiś dreszczyk się pojawił.
Nie wiem czy to przypadek, czy coś w tym jest, ale sporo się z tego sprawdziło.
I dobrego, i złego. Dlatego nie potrafię odpowiedzieć konkretnie na to pytanie.
Tak samo jak i na to, czy chciałaby poznać swoją przyszłość. Z jednej strony,
tak. Gdyby były to dobre przepowiednie. Jednak, gdyby miało to być coś złego,
to chyba wolałabym nie wiedzieć.
Bardzo dziękuję za wszystkie
pytania. Cieszę się, że zechcieli Państwo poświęcić mi swoją uwagę. Mam
nadzieję, że powieść „Wyjdziesz za mnie,
kotku?”, przypadnie Państwu do gustu, jeśli po nią sięgniecie.